Co Ty, jako osoba wspierająca, możesz dać osobie chorującej: wsparcie emocjonalne, możliwość otwartej i szczerej rozmowy, motywację, pomoc w organizowaniu codziennego życia – zdjęcie z chorego części jego obowiązków. Należy pamiętać, że jednej osobie trudno wziąć na siebie cały bagaż wspierania. Warto zaprosić do Prof. Jan Stöhlmacher jest specjalistą chorób wewnętrznych, hematologii i onkologii. Pracuje w Berlinie. — Lekarz pożegnał się z nim słowami: "będzie dobrze", co uznałem za niestosowne i niezbyt empatyczne — wspomina rozmowę onkologa z jednym z jego chorych na raka braci. — Nieodpowiednie słowa i złe maniery mogą zrujnować Choroba Pageta pozasutkowa, poza piersią. Dzieli się na pierwotną i wtórną. Uszkodzenie pierwotnej pozasutkowej choroby Pageta przypomina rak sutka przypominający wyprysk z wyraźnym naciekającym rumieniem, z nadżerkami, wysiękiem i strupami, czasem w postaci guzków, z powolnym przebiegiem choroby i swędzeniem w różnym stopniu. chorych do analizy: 1998–2011 bez przedstawienia danych o medianie i zakresach okresu obserwacji) [7]. Kolejne dane publikacyjne dotyczące skuteczności chemioterapii uzupełniającej w II stopniu zaawansowania chorych na raka jelita grubego pochodzą z bazy rejestru holenderskiego (Netherlands Cancer Registry), z lat 2008– 2012. Aleksandr Solzhenitsyn. Works, including One Day in the Life of Ivan Denisovich (1962) and The Gulag Archipelago (1973-1975), of Soviet writer and dissident Aleksandr Isayevich Solzhenitsyn, awarded the Nobel Prize for literature in 1970, exposed the brutality of the labor camp system. This known Russian novelist, dramatist, and historian best Koncentruje się ona na kilku chorobach, od raka do zdrowia psychicznego. Choroby przewlekłe często prowadzą do depresji i poczucia samotności. Reachout łączy tych, którzy mają do czynienia z podobnymi sytuacjami, którzy mają poczucie celu i pozytywności z pomagania innym5 . To nie prawda, że rak żywi się białkiem. Jest wręcz odwrotnie. Maksymalne zapotrzebowanie organizmu na białko w trakcie terapii może wzrosnąć do 2–3g/kg w zależności od stanu odżywienia chorego, zaawansowania choroby, lokalizacji nowotworu i zastosowanej metody leczenia. O optymalnej ilości tego składnika w diecie powinien Dr Maj wyjaśnia, że często decydują o tym skłonności genetyczne. Wśród przyczyn nowotworu trzustki są też czynniki, na które mamy wpływ. Niezdrowy tryb życia, a zwłaszcza palenie papierosów oraz nadużywanie alkoholu, zwiększają ryzyko zachorowania. Dr Dariusz Maj: - Rak trzustki to jeden z najlepiej poznanych nowotworów. Modlitwa o zdrowie do Maryi. Modlitwa o cud uzdrowienia z raka. Modlitwy do Ducha Świętego. Modlitwy do Maryi. Modlitwa o wyproszenie łask za wstawiennictwem św. Jana Pawła II. Serwis www.wduchuswietym.com ma zamiar wyjść naprzeciw tym wszystkim, którzy poszukują Boga, ale często nie potrafią znaleźć odpowiedzi na wiele ODDZIAŁ CHORYCH NA RAKA Czytelnik Warszawa 1993 PWZN Print 6 Lublin 1996 Przełożył: Michał B. Jagiełło Adaptacja na podstawie książki wydanej przez Czytelnik Warszawa 1993 CZĘŚĆ PIERWSZA. Rozdział pierwszy Pawilon onkologii oznaczony był numerem trzynastym. 6523. Wzruszająca więź śmiertelnie chorych 4-latek Data utworzenia: 10 maja 2015, 14:30. Mają tyle samo lat i obie chorują na raka. Poznały się w szpitalu i od tamtej pory są nierozłączne. Niestety tylko jedna z nich ma szanse na przeżycie. 4-letniej Penny został tylko tydzień życia. Jej przyjaciółka codziennie odwiedza ją w hospicjum. Nie może pogodzić się z tym, że ich przyjaźń dobiega końca Niesamowita przyjaźń śmiertelnie chorych 4-latek Foto: Facebook Ava Garcia i Penny Smith poznały się w teksańskim szpitalu dziecięcym. U Avy zdiagnozowano nowotwór nerki, a u Penny raka mięśni szkieletowych. Od momentu poznania dziewczynki są nierozłączne. Razem chodziły na chemioterapię i dzielnie walczyły z chorobą, która pozbawiała je dzieciństwa. – „Dzięki temu, że miały siebie, nie było to dla nich tak trudne, a te wszystkie zabiegi medyczne były mniej bolesne” – mówi mama Avy, która za sprawą córki zaprzyjaźniła się z mamą Penny. – „Ava chętniej chodziła na chemioterapię, bo wiedziała, że będzie tam Penny i cała koszmarna wyprawa przeradzała się w zabawę” – dodaje. Zobacz także W lutym lekarze powiedzieli, że Ava jest w stanie remisji. Niestety stan jej przyjaciółki z dnia na dzień się pogarszał. Lekarze zrobili dla Penny wszystko co mogli. Obecnie jest w hospicjum, został jej tydzień życia –„ Każdy oddech jest dla niej wyzwaniem. Wciąż zmieniamy jej leki, żeby złagodzić ból. Bardzo tęskni za zabawą z przyjaciółmi. Cały czas powtarza – "Pobawię się, kiedy nie będę już chora"” – to łamie mi serce – mówi pani Smith. Także mama Avy bardzo przeżywa chorobę Penny. Martwi się również o to, jak jej córka zareaguje na śmierć najlepszej przyjaciółki. Codziennie odwiedzają ją w hospicjum, żeby dziewczynki mogły spędzić ze sobą jak najwięcej czasu – „Cieszy się, że ma przyjaciółkę, a Ava uwielbia być blisko niej. Penny na zawsze pozostanie w naszych sercach i pamięci” – mówi Garcia. /5 Wzruszająca więź śmiertelnie chorych 4-latek Facebook Penny (po lewej) i Ava poznały się w szpitalu. /5 Wzruszająca więź śmiertelnie chorych 4-latek Facebook Dziewczynki razem walczyły z rakiem. /5 Wzruszająca więź śmiertelnie chorych 4-latek Facebook Ava jest obecnie w stanie remisji. /5 Wzruszająca więź śmiertelnie chorych 4-latek Facebook Niestety jej przyjaciółka nie ma szans na pokonanie choroby. /5 Wzruszająca więź śmiertelnie chorych 4-latek Facebook Penny umiera – został jej tydzień życia. Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem: Raka trzeba sobie poukładać w głowie. I zdecydować: zakładam, że wchodzę w tunel onkologiczny, z którego nigdy nie wyjdę, albo potraktuję leczenie jako etap w życiu. O odważnych wyborach i chorowaniu opowiada Agnieszka Witkowicz-Matolicz, autorka książki „Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń”. KAROL ŁUNIEWSKI: Narobiłaś zamieszania książką. AGNIESZKA WITKOWICZ-MATOLICZ: Chciałam, żeby ludzie, choćby przez przypadek, dowiedzieli się, że rak to nie wyrok, a diagnoza nie koniec świata. Zaraz po premierze dostawałam dziesiątki wiadomości dziennie, nie nadążałam odpisywać. Dziewczyny dziękują za to, że ktoś wyraził, co czują, dał im nadzieję, pomógł inaczej spojrzeć na problemy dnia codziennego. Dziękują też za konkretną wiedzę medyczną, tak potrzebną szczególnie na początku leczenia. Piszą też kobiety zdrowe, którym książka uświadomiła, że trzeba się badać, także w trakcie ciąży czy karmienia piersią. To prawda, że najtrudniejszy jest moment diagnozy? – Tak. Świat wali się na głowę, a człowiek myśli, że jego życie właśnie się skończyło. Nagle okazuje się, że choroba, o której słyszymy od znajomych czy z mediów, dotyczy także nas. Gdy zachorowałam, byłam młodą mamą, syn miał niewiele ponad rok. Zastanawiałam się, czy zdołam go wychować, czy będzie musiał patrzeć, jak przechodzę przez trudny i przygnębiający proces leczenia i czy przypadnie mu w udziale podskórny strach, którego w takich sytuacjach nie sposób uniknąć. Takie przeżycia graniczne niewątpliwie wyrywają z bezpiecznego świata. Bohaterki mojej książki to młode dziewczyny, które właśnie założyły rodziny, zostały mamami albo akurat były u szczytu kariery zawodowej. Na pewno miały głowy pełne marzeń i planów. Przychodzi choroba i wszystko weryfikuje. Czy to nie jest tak, że trzeba przeżyć żałobę po życiu sprzed diagnozy? – Nie żałuję życia sprzed diagnozy, choć rozumiem, że ktoś może potrzebować czasu żałoby. Oczywiście, dzielę swoje życie na to przed diagnozą i po diagnozie. Z perspektywy czasu uważam jednak, że paradoksalnie ta diagnoza bardzo dużo mi dała. Gdyby nie ona, moje życie nie wyglądałoby tak, jak wygląda. Nie byłabym tak pewna marzeń, które chcę zrealizować. Żyłabym, wypełniając codzienne obowiązki, odkładając na bok pasje, na które zawsze brakuje czasu. Teraz inaczej patrzę w przyszłość, dlatego nie tęsknię za moim życiem sprzed diagnozy, nie mam żalu, że ono już nie wróci. Chciałabym jedynie, by choroba nie wróciła. Jestem wdzięczna, że spotkało mnie coś, co spowodowało, że się zatrzymałam i zaczęłam wreszcie żyć na własnych warunkach. Choroba pokazała, że nie warto czekać, trzeba zacząć działać teraz. Jeśli chcesz pojechać na rajską wyspę, to kupuj bilet albo przynajmniej zacznij na niego odkładać. Jeśli o czymś marzysz, zrób to. Lepszego momentu może nie być. Rak ciągle kojarzy nam się jednoznacznie z bólem, cierpieniem i ze śmiercią. Bałaś się leczenia? – Byłam przerażona. Miałam dość stereotypowe wyobrażenia na temat leczenia onkologicznego. Widziałam siebie jako biedną bladą pacjentkę, leżącą wiecznie pod kroplówką, która jak wejdzie do centrum onkologii, to już z niego nie wyjdzie. Kiedyś, gdy słyszałam, że ktoś ma raka, myślałam, że to koniec. Dziwiłam się, gdy ten człowiek przechodził chorobę i wracał do normalnego życia. Nic dziwnego. W Polsce straszy się rakiem. Media mówią o nowotworze najczęściej w kontekście przegranej walki. Kreują taki obraz choroby i dlatego diagnoza boli bardziej. – To prawda, nadal nie wiem, z czego to wynika. Może z tego, że u nas chętniej mówi się o osobach, którym się nie udało? A może z tego, że rak jest jeszcze wstydliwą chorobą i ci, którzy przez niego przeszli, nie chcą o tym mówić? Na szczęście to trochę się zmienia. Coraz więcej osób, szczególnie młodych, które mają doświadczenia nowotworowe, zakłada blogi, pokazuje w mediach, że przeszły przez leczenie. I ukazała się moja książka. Jak sobie poradziłaś z tym stereotypowym obrazem choroby? – Zweryfikowała go rzeczywistość. Leczenie onkologiczne nie przebiega tak, jak sobie je wyobrażamy na podstawie doniesień medialnych, filmów, książek czy od znajomych. Przełomowa była też reakcja mojej mamy. Bałam się, że gdy się dowie o mojej chorobie, pogrąży się w rozpaczy. Tymczasem ona podeszła do tego ze spokojem. Powiedziała mi, że przecież w Australii, gdzie mieszkała wiele lat, jest mnóstwo kobiet, które przez to przeszły. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że w Australii się da, a u nas nie? Pomogła mi też rozmowa z Magdą, jedną z bohaterek mojej książki. Jest wiele lat po diagnozie. Dziś żyje normalnie i spełnia marzenia. Jej przykład dał mi nadzieję. Raka trzeba poukładać sobie w głowie? – Tak, ale to pewien proces, nie da się tego zrobić w jednej chwili. Trzeba dać sobie czas na pozbieranie się – kilka dni, tygodni, a nawet miesięcy. A później trzeba podjąć jedną z najważniejszych życiowych decyzji: albo założę, że wchodzę w tunel onkologiczny, z którego nigdy nie wyjdę, albo potraktuję to leczenie jako etap w życiu, po którym nastąpi coś pięknego, nowego i ciekawego. Ale chyba trudno o taki optymizm, skoro za chwile trzeba zacząć długotrwałe i uciążliwe leczenie. – Nie mam wpływu na to, że zachorowałam, ale – jak mówi Ewa, bohaterka mojej książki – to ode mnie zależy, jak przeżyje czas w trakcie leczenia i po nim. Życie z nowotworem to też życie, co więcej, można z niego korzystać. Kiedyś pacjent, który miał chemioterapię, szedł na pół roku do szpitala. Teraz wystarczy jeden dzień raz na kilka tygodni w przyszpitalnej przychodni. Później można funkcjonować i czerpać z życia. Jedna z bohaterek mojej książki mówi, że chemioterapia to był dla niej wręcz wspaniały czas, nieźle się czuła, a zamiast siedzieć w biurze i czytać setki służbowych e-maili, mogła pójść na spacer do parku, do muzeum czy na zakupy. To był dla niej moment oddechu. Wdzięczna za chemioterapię? – Wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na chorobę. Możemy się smucić, że zachorowałyśmy, albo cieszyć z doświadczenia które pomaga doceniać to, co ważne. Oczywiście nie trzeba zachorować na raka, by zacząć cenić życie, ale akurat u nas to właśnie rak był momentem zwrotnym. W codziennym biegu, natłoku obowiązków w domu i pracy zajmujemy się niepotrzebnie tym, co było, i nie wiadomo po co martwimy się tym, co będzie. Tak bardzo skupiamy się na przeszłości i przyszłości, że zapominamy, co jest teraz. Doświadczenia graniczne pokazują nam, gdzie jest prawdziwy sens codziennego życia. Jednak chorowanie z uśmiechem dziwi. Jedna z bohaterek wspomina w książce oburzenie otoczenia, gdy na chemioterapie szła w dobrym nastroju i uśmiechnięta. – To pokazuje, jak obchodzimy się z rakiem. Nowotwór ciągle kojarzy się z bólem, cierpieniem i rozpaczą. Nie można się cieszyć. Joanna Górska, znana dziennikarka telewizyjna, postanowiła publicznie przyznać się do choroby. W jednym z komentarzy ktoś w niewybrednych słowach napisał jej, że kłamie, bo przecież pacjenci onkologiczni mają depresję, a ona się uśmiecha. Innej bohaterce książki ktoś zasugerował, że powinna wydawać pieniądze na leczenie, a nie na nową, kolorową bluzkę. Ktoś, kto optymistycznie i kolorowo chce podejść do choroby, bywa krytykowany. To dla mnie niepojęte. Można chorować z optymizmem i radością z życia. Bohaterki twojej książki mocno akcentują, że rak piersi pozbawia kobiecości. To trudne doświadczenie. – Pozbawia części atrybutów kobiecości, przynajmniej na jakiś czas. To trudne, tym bardziej że żyjemy w świecie, w którym każdy pokazuje swoje walory. Ten nowotwór może odebrać pierś, może też odebrać włosy. W książce pisałam o dziewczynach w okolicach trzydziestki. To moment, w którym były w pełni swojej kobiecości. Wyglądały olśniewająco. Pół roku później wyglądały już zupełnie inaczej – bez włosów, z bliznami, czasami bez piersi. Zresztą same podkreślają, że najtrudniejszy w całym chorowaniu był dla nich moment utraty włosów. Trudniejszy od samej diagnozy… … i nawet mastektomii. Dopiero utrata włosów uświadomiła im, że choroba jest poważna. – Tak, bo brak piersi można ukryć pod ubraniem, później można przejść rekonstrukcję. A braku włosów nie da się ukryć. To wiąże się z niezdrowym zainteresowaniem. Jedna z bohaterek usłyszała w sklepie, jak dziecko pyta: „Mamo, dlaczego ta pani nie ma włosów?”. Matka wpadła w panikę, nie wiedziała, jak się zachować. A wystarczyło powiedzieć: „Pani nie ma włosów, bo jest chora, ale odrosną, jak wyzdrowieje”. Ale i z tym dziewczyny postanowiły się zmierzyć. Ola kupiła różową perukę. Dlaczego nie? Kto powiedział, że pacjentki muszą nosić takie fryzury jak wcześniej? To był dobry sposób na oswojenie trudnego przeżycia. Kasia mówi, że kobiecość jest w głowie, nie w cyckach. Choroba może odebrać powierzchowną kobiecość, ale otwiera oczy na tę wewnętrzną. Pomaga przestać przejmować się takimi drobiazgami jak za grube uda, za mały biust, zbyt mały czy zbyt duży nos. Uświadamia, że tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Pamiętasz moment, w którym lekarz powiedział: „Wyleczyliśmy panią, nie ma raka”? – Nie było takiego momentu. Rak to podstępna choroba, nikt nie może obiecać, że nie wróci. Pamiętam natomiast moment po głównej części leczenia, gdy zapytałam moją panią onkolog dr Katarzynę Pogodę, jak mam myśleć o chorobie. Spojrzała na mnie znacząco i powiedziała: „Na tę chwilę dla mnie pani jest zdrowa, proszę się tym nie przejmować, tylko zająć normalnym życiem”. Te słowa dodały mi otuchy i wiary, że może być dobrze. Nie odważę się powiedzieć, że jestem wyleczona, ale mogę na pewno powiedzieć, że dziś, dwa lata po chorobie, żyję jak normalna, zdrowa osoba. Jak wygląda życie po raku? – Normalnie, jak u wszystkich: sprawy rodzinne, praca zawodowa. Niby nic, ale wierz mi, dla dziewczyn na początku leczenia taka wizja codzienności, że jeszcze może być po prostu normalnie, to najlepsza motywacja. Zatrzymałam się, zaczęłam doceniać każdą chwilę. Zrezygnowałam z pędu, robienia dziesięciu rzeczy naraz. Postawiłam na jakość życia. Mam lepsze relacje z ludźmi, nie prowadzimy nieistotnych sporów. Korzystam z każdej okazji z rodziną, by gdzieś pojechać, spędzić razem czas, wspólnie zrobić coś nowego. Nie odkładamy planów, bo nikt nie wie, co będzie później. Żyjemy tu i teraz. Agnieszka Witkowicz-Matolicz - dziennikarka i reporterka, socjolożka, ale też pacjentka. Na raka piersi zachorowała w wieku 32 lat, rok po tym, gdy została mamą. Za książkę "Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń" została wyróżniona w konkursie Jaskółki Nadziei Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych Karol Łuniewski - dziennikarz, autor audycji "Temat na czasie" w Meloradiu, w której obala mity i podpowiada, jak zdrowo żyć, ale bez sztywnych zasad i popadania w skrajności MARZEC 2009 r Podczas kąpieli od jakiegoś czasu wyczuwałam ruchomy guzek w prawej się bardziej nie myśląc o piersi, ręka sama ciągnęła mnie w tamte miejsce jakby chciała mnie przed czymś ostrzec . Guzek raz był wyczuwalny ,innym razem jak by go nie było. Nawet przez myśl mi nie przeszło,iż mogło to być coś groznego. nigdy nie zaniedbywałam badań kontrolnych a ostatnią mammografię miałam cztery miesiące wcześniej. Powiedziałam mężowi o guzku i swoich obawach z nim związanych. Wyczuł to samo,zdecydowaliśmy,że musi to zbadać lekarz. Na wizytę czekałam dwa tygodnie .Chodziłam do pracy jak struta pełna strachu i obawy .czułam,że coś jest nie tak,przecież znam moje ciało i wiedziałam ,że nie powinno tam tego tego mało dostaliśmy smutną wiadomość o śmierci mojego wujka Staśka,najmłodszego brata ojca ,który wiele miesięcy walczył z rakiem mózgu i tą walkę musiałam być na tym pogrzebie .Bardzo lubiłam wujka ,był prawdziwym przyjacielem tylko o kilka lat starszym. Liczyłam także na spotkanie z ciocią Walerką ,która wcześniej chorowała na raka pogrzebie ujrzałam zdrową i promienną kobietę ale nie miałam odwagi o nic pytać. Po pogrzebie cała rodzina bliska i daleka zasiadła przy ogromnym stole w salonie kuzynki gdzie rozmawiano na różne milcząc, unikałam rozmów ,wspomnień z dawno nie widzianą wydarzyło się coś czego nie zapomnę siostra Ilona siedząca na drugim końcu stołu zapytała mnie "Ula czy jesteś zdrowa,masz takie siniaki pod oczyma? Zamarłam,wszystkie oczy skierowały się w moją wiedziałam co odpowiedzieć i chyba nic nie odpowiedziałam. Pomyślałam, może ona wie ,albo widać tą moją jak najszybciej wrócić do domu i schować się w czterech ścianach. WIZYTA U LEKARZA Zwolniłam się kilka godzin z pracy i dotarłam do dosyć długa lekarz ginekolog do razu kazał mi przejść do gabinetu obok gdzie przyjmował chirurg od leczenia chorób kazał mi się położyć i wskazać miejsce wyczuwalnego guzka. Tylko dotknął i od razu zaproponował usunięcie dodatkowych badań,bez USG umówiłam się zaraz na drugi dzień na zabieg w klinice jednego poprzedzająca zabieg minęła bezsennie .,ciągła się w nieskończoność. Rano mąż chciał iść ze mną ,lecz chciałam tam być sama. Wjechałam na drugie piętro kliniki .czekała już na mnie pielęgniarka,która dała mi szpitalną koszulę i kazała czekać w pokoju tam dziewczynę po dwudziestce o imieniu Agnieszka ,która była już po zabiegu..Po chwili poproszono mnie do pokoju się na stole i przed oczyma ujrzałam strzykawkę z bardzo długą się,Lekarz uspokoił mnie zapewniając ,że to tylko znieczulenie i nic nie bardzo spięta ale ukłucia nie poczułam,chyba ze wziął skalpel i zaczął ciąć głębiej i mógł dostać się do guzka ,który tkwił bardzo głęboko. Zabieg się przedłużał ,znieczulenie jakby przestawało działać ,czułam coraz to większy ból a guzek stawiał końcu udało się i wtedy pierwszy raz usłyszałam słowo -rak. .Nie było mowy o pomyłce ,wieloletnia praktyka lekarza zrobiła chemia i 80 procent na wyleczenie to słowa jakie usłyszałam podczas zszywania mi także o dziewczynie, którą spotkałam ,u niej także wykryto raka a ma w domu kilko miesięczne kliniki do domu mam 10 minut drogi spacerkiem a wracałam nie wiadomo ile . Bałam się wejść do powiedzieć rodzinie ,że mam raka?Gdy weszłam do mieszkania mąż siedział w fotelu oglądając telewizję a córka wybierała się do pracy na drugą zmianę. Bez jakiegokolwiek oporu z łatwością wykrztusiłam słowo diagnozy. Usiadłam przy telefonie ,wykręciłam numer do pracy i spokojnie poinformowałam moje koleżanki ,ze mam raka i do pracy już nie przyjdę...Co było potem?Sama nie wiem jak nazwać stan w jakim się się całkowicie,patrząc w jedne miejsce o przyszłość sparaliżował moje ciało stałam się nieobecna. Mąż mówił coś do mnie a ja słyszałam jego słowa jak by w oddali ..Pocieszał mnie ,dodawał otuchy .Nie chciałam tego słuchać,wiedziałam swoje przekonana że czeka mnie mnie za rękę,czułam jego ciepło ale nie reagowałam na nic. Do wieczora stan depresji się powiększył i doprowadził do od lekarza z pogotowia środki uspokajające. Następnej nocy nikt w mojej rodzinie nie załatwił sobie kilka dni urlopu i razem czekaliśmy na telefon od lekarza , który miał zawiadomić o wynikach z patomorfologii. CZEKAJĄC NA WYNIKI Wszyscy czekaliśmy na telefon,który miał potwierdzić straszną diagnozę. Po trzech dniach męki zadzwonił mój lekarz "Tak jak wcześniej powiedziałem ma pani raka inwazyjnego,proszę zgłosić się jutro do przychodni." Tym razem poszłam z z lekarzem doszliśmy do wniosku ,że najlepszym rozwiązaniem będzie mastektomia i to jak kilka dni na zrobienie dodatkowych badań .Kobiety decydujące się na mastektomię bardzo to przeżywają myśląc o utraconej tak nie myślałam wiedziałam ,że usuwając pierś ratuję sobie życie. Mastektomia to nie koniec świata. DZIEŃ OPERACJI Nadszedł dzień mojej operacji 15 kwiecień 2009 r.,godzina 21 . Mąż tego dnia miał nocna mnie do kliniki, która sąsiaduję z Hutą Baildon .Czekał ze mną., aż do momentu wejścia na salę operacyjną i musiał iść do pracy .,chciał zostać ale miał już tyle wolnego a ktoś musiał był ze stół operacyjny położyłam się zaczął malować na mojej piersi jakieś kerseczki a ja nawet nie poczułam kiedy mnie w pokoju ,było mi strasznie zimno,słyszałam głos męża, który urywał się kilkakrotnie tej nocy z pracy .Byłam w pokoju z wcześniej poznaną Agnieszką..Rano kazano nam wstać i samodzielnie dokonać zabiegów związanych z myciem i mnie to zdziwiło ,byłam już kilkakrotnie w szpitalu ale po takich zabiegach zawsze robiła to miałam siły wstać na dodatek miałam wszyty wężyk z butelką na wypływającą z rany mi wstać z łóżka koleżanka z była drobniutka i nie wiem skąd u niej tyle siły,przecież przeszła tą samą operację godzinę przed mną . W porze obiadowej siedząc zamówiła sobie schabowego a ja z ledwością łykałam zupę z klinice byłam dwie końca życia będę pamiętać ból ,który towarzyszył chłonki ,zmiany opatrunku,wyciąganie szwów to tylko niektóre zabiegi które przeszłam a to dopiero początek leczenia. CHEMIOTERAPIA 10 czerwiec 2009r podanie pierwszej dawki dożylnej wcześnie rano do szpitala na Raciborskiej w Katowicach. Kolejka chyba z 50 osób na badanie krwi. Potem EKG i czekanie do południa na wyniki .Następna kolejka kilka godzin na wizytę do onkologa ,który zdecydował czy można podać chemię w danym dniu. Na szczęście wyniki miałam dobre .Jest godzina 15 ,mogę coś ze sobą 20 pada moje do pokoju gdzie już kilka pacjentów leży lub siedzi pod kroplówką z której toczy się trucizna ratująca mną taca z workiem czerwonego płynu ,który potocznie nazywają krwawą Mery i kilka strzykawek z innymi dostałam dożylnie tych kilka zastrzyków,osłaniających moje żyły oraz środek przeciw wymiotny.,a następnie podłączono mi czerwony to około do domu,byłam tak zmęczona ,że od razu nocy obudziły mnie mdłości,siedziałam do rana z miską w się okropnie ,jakby łamały się pod mną jak zapałki ,byłam słabiutka ,ciągle spałam z przerwami na pomagały środki przeciw wymiotne,nic nie mogłam przełknąć. zmuszano mnie do wypicia łyku cały czas był ze mnie po rękach i głowie ,bardzo mnie to drażniło ,stałam się nie do go o przyniesienie trucizny na byłam po upływie czasu wiem co przeszedł ,odrzucając jego troskę bardzo to przeżywał ,czuł się bezsilny .Po dwóch dniach zaczęły wypadać mi włosy,budząc się było ich coraz więcej na poduszce..Córka za moim przyzwoleniem obcięła mnie na łyso .Zrobiła mi toczek z ten trwał około zaczynałam przyjmować pokarmy ale ciągle czułam zapach trucizny jaką mi podali. Drugi tydzień po podaniu chemii to odpoczynek i przygotowania do strach przed tym co przeżyłam i tak w kółko sześć razy .Dostałam sześć cykli i nie życzę tego największemu wrogowi. Jak dzisiaj pomyślę ile dzieci chorych na raka musi przez to przejść. RADIOTERAPIA Po chemioterapii nadszedł czas na radioterapię ,trwała z przerwami niedzielnymi od 12 .10. 2009 r do 06 . r Otrzymałam dawkę 45 Gy w 20 frakcjach o energii 15 jakoś pod aparatem ,który niszczył pozostałe chore komórki wymodliłam tyle zdrowasiek że trudno by mi było je dzisiaj skończonej radioterapii byłam szczęśliwa końca leczenia. Nadszedł następny po naświetlaniach wyszły po zaczęła pękać ,pojawił się stan strasznie obyło się bez antybiotyku ,którym smarowałam poparzone miejsca ,i znowu opatrunki ,gaziki i zima a ja nie mogłam się ubrać,wszystko mnie trwało ponad ,a raczej dostałam z funduszu śliczne nowe musiałam przynajmniej nosić wnuczek nazywał peruczkę ,czapkę z wiosnę następnego roku włosy odrosły .Blizny po usunięciu piersi i węzłów chłonnych jest mniej sprawna ,często puchnie i że żyję .Bogu i lekarzom jestem bardzo ,iż wszystko dobrze się skończyło moje życie się mam pracy ,rentę mi odebrano,nie czuję się na siłach podjąć jakiejkolwiek pracy.,straciłam wielu dawnych przyjaciół ale nowych się teraz moje zdrowie i druga szansa na dalsze przeżyła jeszcze ciągle pod bacznym okiem onkologa i robię regularnie badania swoją walkę z rakiem nie w celu sympatii lub współczucia lecz jako przestroga dla wszystkich kobiet odwiedzających mój się do ciężkiej choroby to dzisiaj nie jest akt wielkiej odwagi ani autopromocja. Pisząc o swoim cierpieniu chcę zmusić kobiety do chodzenia na badania, które szybciej odkrywają zmiany chorobowe ratujące niejednokrotnie mammograficzne to nie wszystko,tak było w moim przypadku,USG jest bardziej tego samokontrola -badanie piersi co z nas najlepiej zna swoje ciało i każda zmiana może być dla nas sygnałem ostrzegawczym ,którego nie można zlekceważyć co zwiększa szanse na pokonanie zaakceptowałam swoje ciało po mastektomii ,pogodziłam się ze zmianą ,przez usunięcie piersi nie utraciłam ,nie biorę tego pod uwagę,nie chcę znowu przechodzić przez kolejne się tylko to, że Żyję. AMAZONKI Amazonki to wojowniczki żyjące z wojen i napaści przemierzające konno Azję- Mniejszą. Według mitologii greckiej amazonki miały pochodzić od boga wojny Aresa i nimfy bez mężczyzn ,ich dzieci pochodziły z krótkotrwałych związków z sąsiadami .Chłopców zabijały po urodzeniu lub oddawały ojcom,poświęcając się wychowaniu dziewcząt .Były świetnymi łuczniczkami,obcinały prawą pierś by nie przeszkadzała im w naciąganiu łuku i władaniu nazwa wywodzi się z tej praktyki ( a-bez ,mazos-pierś). Kopia greckiej rzezby Fidiasza 5 wiek p. n. e AMAZONKI -KOBIETY JEŻDŻĄCE KONNO NA STARYCH POCZTÓWKACH DLA POPRAWY NASTROJU -AUDREY LANDERS Pocztówki wyszukane w sieci.